Powrót do bloga i przyjazd siedmiu nowych modeli.

Powrót do kolekcjonerstwa dał mi niezłego kopa do ogarnięcia siebie, a co za tym idzie - bloga... Nigdy nie specjalizowałam się w designie i całym tym ustrojstwie, jednak wkładając nieco serca, zaangażowania i czasu, moim zdaniem prezentuje się całkiem nieźle.

No dobra, ale co ja tu robię?! Przecież maksymalnie miesiąc temu ogłosiłam oficjalny koniec GPŻ. Cóż, mogę stwierdzić że odwidziała mi się perspektywa porzucenia wszystkiego, co tworzyłam przez ponad trzy lata (tak, mój blog przeżył już trzy wiosny! niesamowite, jak ten czas szybko minął...) i powróciłam do kolekcjonerstwa. Z początku miałam opory, no bo jak pogodzić trzy zainteresowania (grę, kupowanie albumów - o ile można nazwać to zainteresowaniem, haha, oraz właśnie powrót do modeli), jednak koniec końców problem sam się rozwiązał - w Howrse przestałam pykać, a albumy mogą poczekać. 

Ostatnimi czasy miałam przyjemność wywiązać się z transakcji, której efektem było przybycie do mnie siedmiu figurek Schleich i CollectA. Dziś zamierzam pokrótce je przedstawić, a szczegółowe opisy czy sesje zostawię na kolejne posty.
1. CollectA: Ogierek pełnej krwi angielskiej (88671), maść kasztanowata


Tenże konik był pierwszym, który przy odpakowywaniu paczki wpadł mi w łapki i jestem bardzo zadowolona z faktu posiadania takiego jegomościa na półce. Nie ma większych otarć i innych obrażeń, choć nie jestem pewna czy grzywa pierwotnie wyglądała tak samo... Tak czy inaczej, nie odejmuje mu to specyficznego uroku. Odmiana na pysku prezentuje się dość zabawnie, jest wycięta w zgrabny romb - nie wygląda to realistycznie, ale również nie przeszkadza.

2. CollectA: Ogier kłusaka francuskiego (88645), maść kara


Podobnie jak u anglika przedstawionego wyżej, odmiana na pysku jest nierealistyczna, i muszę przyznać że to odejmuje mu nieco uroku. Z natury nie przepadam za karymi końmi, nie cieszą zbyt oka (bo czym?), ale dzięki sentymentowi i wybitnej rzeźbie szybko odnalazł miejsce w moim sercu i tak oto znalazł inny dom. Niestety, ten model ma pewien problem z utrzymaniem równowagi ze względu na pozę (to chyba wyciągnięty kłus, sama nie wiem...).

3. CollectA: Klacz Shire (88574), maść siwa (nie znam się, ale bardziej przypomina mi to myszatą...)


Z ogólnego researchu wynika, że nie posiada żadnych usterek, jak to mają niektóre z używanych modeli. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że wygląda jak wzięta świeżo z półki sklepowej. Już jakiś czas temu sama miałam podobną, lecz o ciemniejszym umaszczeniu (z początku była kara, lecz jako dzieciak niezbyt dbałam o figurki i w końcowym efekcie w niektórych miejscach przybierała kolor wiśni). 

4. Schleich: Klacz Shire (13735), maść biała (naprawdę nie mam pojęcia!) 

  Z tym pociągiem, jeśli chodzi o zadbanie jest nieco gorzej. Gdzieniegdzie widoczne są zadrapania, a na prawej nodze dwie niebieskie kropki, jednak nie uwłacza to jej urokowi. Samym modelem jestem totalnie zachwycona, a mojej szczególnej uwadze uszła grzywa i ogon. Rzeźbienie to cud, miód, przynajmniej na moje standardy. Gdyby nie "alienowe" oczy, przy odpowiedniej perspektywie i dobrym zdjęciu może uznałabym ją za żywego konia. 

5. Schleich: Ogier mustanga (13805), maść brudnokasztanowata (być może się mylę, podpowiedzcie mi w komentarzach!)


Jestem nim autentycznie zauroczona, każdy jego cal (pomińmy oczy, okej?) jest idealny i model ten zajmuje honorowe miejsce na półce. Ma parę rysek, które mimo mocnego kontrastu, co dziwne, nie są zauważalne. Podpalana grzywa i ogon ujęły mnie od pierwszego wejrzenia. Gdy wchodził jako nowość 2015 pragnęłam go w swojej "stadninie" z całego serca, jednak koniec końców nigdy u mnie nie zagościł - do dzisiaj, rzecz jasna! 

6. Schleich: Klacz Pinto (13795), maść karo-srokata


Wydaje mi się, że ten model najmniej chwycił mnie za serce - głównie z powodu widocznych zadrapań i niezbyt wyszukanej pozy. Dawno temu posiadałam jej poprzedniczkę, która też nie należała do ulubionych koni. Mimo mojej początkowej niechęci ma parę zalet i już widzę ją w jakiejś sesji - będzie się dobrze nadawać! 

7. Schleich: Klaczka (a raczej obojniak, bo firma postanowiła odpuścić sobie uwiecznienie płci ;p) Tinker (13295), maść kasztanowato-srokata


Jej nie mam nic do zarzucenia. Oczy tym jedynym razem mają w jakiś sposób wyznaczoną źrenicę, nie posiada zarysowań (a przynajmniej tych, które wpadają w oko i psują efekt), maść również bardzo mi się podoba - ułożenie łat jest niekonwencjonalne, nie "od szablonu". Z pewnością nada się na wiosenne sesje, którą, gdy tylko przezwyciężę niechęć do wychodzenia z plastikowymi konikami w plener, opublikuję na blogu.  

Cóż... Osobiście jestem bardzo zadowolona z dzisiejszego posta! Wydaje mi się schludny, czysty i nie wydłuża się jak jamnik na sterydach, ale też nie jest krótki niczym york pani Grażynki spod czwórki (nie wiem co mnie napadło, żeby używać takich porównań... xD). 
Do napisania więc! 
 

Komentarze

Popularne posty