Dzień Z Życia Stadniny Galopem Przez Życie-Aneta.

Nastał ranek. Zeszłam po krętych,brzozowych schodach do kuchni i prędko przygotowałam sobie prostą kanapkę. Gdy przełykałam pierwszy kęs jedzenia,ktoś zapukał do drzwi. Rzuciłam tylko-"Proszę!"-a do domu już wparował Marek,nasz stajenny.
-Co znowu?-zmarszczyłam brwi,przeżuwając.
-Chciałabyś pojechać na przejażdżkę z Drzazgą?-zapytał chłopak,a mnie zatkało.
-Na tym dzikusie...? Czemu nie.-mrugnęłam i wyprosiłam go z uśmiechem.
Po zjedzeniu śniadania,poszłam się przebrać w typowe ciuchy robocze,zwane stajennymi. Wyszłam za drzwi i zadrżałam. Dzień nie należał do najcieplejszych.
"Cóż,trudno"-pomyślałam i weszłam do stojącej obok stajni. Na powitanie,jak co dzień,rozrzuciłam do 35 boksów siano i poszłam dalej. W szarym kącie stajni stała brudna,zapomniana Drzazga.Poczułam wyrzuty sumienia,gdy spojrzałam na jej skołtunioną i niezadbaną sierść. Boks od dwóch tygodni nie był sprzątnięty,bo klacz nie pozwalała się dotknąć. Co prawda,to prawda. Miała ciężką przeszłość,jej właściciel kompletnie o nią nie dbał i nie przejmował się jej potrzebami. Przez to ta piękna,całkiem młoda istota straciła zaufanie do człowieka. Otworzyłam powoli boks,patrząc uważnie pod nogi,taka byłam speszona jej obecnością. Drzazga,gdy tylko mnie zauważyła,wywróciła oczyma i cofnęła się wgłąb ciemnego boksu. Westchnęłam. Tak było zawsze. Wzięłam szczotkę do czyszczenia oraz zgrzebło,i wyjęłam z małej kieszonki bryczesów kawałek marchewki,lecz klacz się nie skusiła. Gdy zwierzę spostrzegło szczotkę,kopnęło w ściankę boksu,na co inne konie zarżały z uznaniem.
"Nie pomagacie..."-syknęłam i zabrałam się do czyszczenia. A właściwie próbowałam.
Drzazga pokazała białka i wierzgnęła. Chciałam krzyczeć,aby przestała,przecież przypadkiem sobie może coś zrobić...!
Jednak na jej zachowanie byłam przygotowana. Podeszłam bliżej i spróbowałam ją pogłaskać po łbie,lecz ona tym razem stanęła dęba i narobiła strasznego szumu. Na to nie byłam przygotowana. Upadłam i odruchowo,gwałtownym ruchem,zasłoniłam swoją głowę,na co Drzazga jeszcze bardziej się zdenerwowała. Nagle do ataku wszedł Muffin,mój pies,domagając się głośno o jedzenie. Wrzasnęłam,gdy klacz przeskoczyła nad moim niewinnym ciałem i pogalopowała wzdłuż holu. Następnie zapadła cisza. Jak najciszej umiałam,podniosłam się,i zaraz podskoczyłam,bo Muffin wszedł do boksu i zaczął szczekać,zadowolony z siebie. Byłam na niego wściekła. Zaciągnęłam go do siodlarni i zatrzasnęłam drzwi,na wciąż trzęsących się ze strachu nogach. Słyszałam jego żałosny pisk,ale nie zmiękłam. Musiałam szukać Drzazgi! Biegłam przed siebie,na ślepo. Szczęście to ja miałam,ponieważ na trawce obok stajni właśnie pasła się zdenerwowana Drzazga. Zapędziłam ją-cudem-na pastwisko i upadłam,ocierając pot z czoła. Chwilowo miałam dość. Wydaje mi się, iż siedziałam tam godzinę,w czasie,kiedy nie minęło nawet piętnaście minut! Podniosłam się i weszłam do stajni. Po drodze napotkałam mojego brata,Jacka. Przygotowywał do jazdy Czestera,coś szepcząc mu na ucho,na co koń zastrzygł uszami. Uśmiechnęłam się. Mój braciszek miał podejście do koni,obcował z końmi od najmłodszych lat. Rzuciłam mu przelotne "Cześć",na co on pomachał mi ręką. Nie byłam mocno zaskoczona,iż Jack nawet się nie obrócił. Przy tych zwierzętach zawsze skupiał się na jednej rzeczy,a wszystko naokoło traciło dla niego większe znaczenie. Rozumiałam go. Potruchtałam do boksu Łaciatej,pogłaskałam ją,przywitałam się i przytuliłam. Klacz ta zawsze poprawiała mi humor. Poszłam do siodlarni po ogłowie i halter. Moim skrytym marzeniem było posiadanie Łaciatki na własność,ale wiedziałam,że to się nigdy nie spełni. Miesiąc temu nie wiedziałam jeszcze,że mój pieszczoch jest na sprzedaż. Na szczęście,nikt nie jest zainteresowany kupnem. Nagle obok mnie przeszedł jakiś nieznany facet. Przywitałam się. On również. Podał mi rękę i się przedstawił. Kiedy to zrobił,krew mnie zalała i straciłam do tego kolesia szacunek. Był to kupiec,pan Marek Kalisz.
-W czym mogę...pomóc?-wysyczałam.
-Och,proszę się nie denerwować!-zaśmiał się i kontynuował-Przyjechałem w sprawie kupna konia... Takiego srokacza...
-Eeee....Jakiego..?-zadrżał mi głos i chciało mi się rozpłakać.
-Takiego.... Tego,przed którym stoisz!-facet dostał olśnienia.
Nie mogłam nic z siebie wykrztusić. Moją Łaciatkę?! Moją kobyłkę ukochaną?! Co ten kolo sobie myśli?! Nagle do akcji wkroczył Jack. Chyba widział całą sytuację. Był ode mnie starszy o 12 lat,więc wiedział co robić.
-Dobry. Jack Wilson. Ta klacz nie na sprzedaż. Została wycofana z aukcji.-mówił ze spokojem,ale również głosem,który nie znosił sprzeciwu.
-Dzień dobry. Aha. Do widzenia.
I odszedł. Miałam ochotę skakać z radości,ale zamiast tego tylko wyściskałam Jacka.
-Dzięki!
-Wiesz... już wkrótce twoje urodziny,mam nadzieję,że pamiętasz?-mrugnął.
-No.... No tak.
-I... Ona jest już twoja.-powiedział z uśmiechem.
Zatkało mnie. Nic nie powiedziałam. Przytuliłam brata i obiecałam mu zastąpienie go w zmywaniu przez okrągły miesiąc.
-Ooo... Miła propozycja!Wchodzę w to!-uśmiechnął się szeroko i zaśmiał się.
Odpowiedziałam mu tym samym,a następnie osiodłałam do końca Łaciatą.

Komentarze

  1. Około tyle się działo w jednym opowiadaniu c;
    Ogólnie bardzo, baaardzo fajne, chociaż średnio mi pasują imiona ;/
    Bo np taka Drzazga... No Drzazga, ale moim zdaniem bardziej by pasowało jej coś typu... No sama nie wiem =/
    I też przyczepie się do tego, że kupiec- no takie polskie imię i nazwisko, brat- Jack Wilson ~ (jedyne co mi nie odpowiada)
    Pozdro!
    Będzie takich więcej???

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgodze się z Sandra, mógłbyś nie mieszać imion ;) To nie hejt, tylko RADA! ^^

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty